W takich scenach miałem okazję uczestniczyć w czasach przed-covidowych w remanentach wojskowych. Ogólnie był to zlokalizowany w jakimś zażulowanym miejscu (dużo drzew, zarośli, zydli ze skrzynek, potłuczonych butelek, stolików ze starych lodówek, itp.) sklepik, gdzie można było kupić szeroko pojęte „remanenty wojskowe” czyli wszystko to, co wyrzucano z jednostek. Nigdy nie było wiadomo co przyjdzie. Oczekujący otwarcia stali w kolejce i dzielili się zazwyczaj na grupki mniej-więcej takie:
– Miłośnicy szpeju – grupa, głównie znana z rekonstrukcji historycznych, szukająca mundurów, akcesoriów, łopatek piechoty, masek p/gaz (do dziś pamiętam wielką skrzynię z napisem w cyrylicy „Wojenno-wozdusznyje sriedztwa” pełną masek przeciwgazowych… otwierając spodziewałem się rakiety ziemia-powietrze, ale jakie wojsko takie „środki obrony powietrznej”), tzw. korpusówek (przypinki oznaczające różne formacje), kabur itp. Jedyna grupa, w której popijający Harnasia żołnierz Wermachtu otwiera piwo żołnierzowi z bitwy warszawskiej. I pytania: „Po ile ten wóz piechoty?”.
– Elektronicy – Najważniejsze to dobrze oszacować co można z tego zrobić. Na sprawne nikt nie liczy. Najbardziej wprawieni potrafili szacować kompletność komputera przez klepanie w bok obudowy i nasłuchiwanie.
– Łącznościowcy – zdecydowanie nieprzepadający za elektronikami „cyfrowymi” łącznościowcy i radioamatorzy kupowali w dużych ilościach drut nawojowy emaliowany, drut tzw. licę, a drut w bawełnianej koszulce, jeżeli tylko był porządny, brali na pniu. Nikt nie wiedział co z nim robili.
– Złomiarze – Kupują to, czego nie zdążą rozedrzeć elektronicy i łącznościowcy. Następnie udają się ulicę dalej, gdzie znajduje się skup złomu, po czym za przychody z tej inwestycji kupują w pobliskim sklepie trunki do 5PLN za butelkę.
– Dentyści/Chirurdzy – kupowali narzędzia medyczne po czym znikali.
– Artyści – Artyści kupowali wszystko. Instrumenty muzyczne i sprzęt remontowo-budowlany to norma. Jeden z artystów kupił 65 blaszanych uchwytów do kaloryfera. Sam później widziałem te uchwyty wkomponowane w dzieło „Sztuki nowoczesnej”. Jeden z nich, kupiwszy najpierw wieczka od solniczek a następnie druty do naprawiania tkanin powtykał jedno w drugie i pokazując to koledze powiedział: „O. popatrz, jeżyk! Będzie do przedstawienia!”. Nie chciałem wiedzieć jakie to przedstawienie.
Nakrętki od solniczek przyszły w ilości tak na oko 800 sztuk i zeszły na pniu. Trzy lata później pojawiły się solniczki. Bez zakrętek.
– Miłośnicy mody – „Są te kocyki z filcu, to poproszę sześć, będzie dla piesków! Tylko żeby tak nie drapały w tyłek jak ostatnio, bo znowu nie będę mógł usiąść przez tydzień!”.
A na końcu:
– Co dowieźli?
– ZNOWU KALESONY? Ile tym razem? Co? 18 palet!
Spoko luzik, już niedługo Prezes naszego kraju przywróci nam te stare dobre czasy, w których sam się wychował i wyrósł na największego przy wódce narodu od co najmniej tysiąca lat!
W takich scenach miałem okazję uczestniczyć w czasach przed-covidowych w remanentach wojskowych. Ogólnie był to zlokalizowany w jakimś zażulowanym miejscu (dużo drzew, zarośli, zydli ze skrzynek, potłuczonych butelek, stolików ze starych lodówek, itp.) sklepik, gdzie można było kupić szeroko pojęte „remanenty wojskowe” czyli wszystko to, co wyrzucano z jednostek. Nigdy nie było wiadomo co przyjdzie. Oczekujący otwarcia stali w kolejce i dzielili się zazwyczaj na grupki mniej-więcej takie:
– Miłośnicy szpeju – grupa, głównie znana z rekonstrukcji historycznych, szukająca mundurów, akcesoriów, łopatek piechoty, masek p/gaz (do dziś pamiętam wielką skrzynię z napisem w cyrylicy „Wojenno-wozdusznyje sriedztwa” pełną masek przeciwgazowych… otwierając spodziewałem się rakiety ziemia-powietrze, ale jakie wojsko takie „środki obrony powietrznej”), tzw. korpusówek (przypinki oznaczające różne formacje), kabur itp. Jedyna grupa, w której popijający Harnasia żołnierz Wermachtu otwiera piwo żołnierzowi z bitwy warszawskiej. I pytania: „Po ile ten wóz piechoty?”.
– Elektronicy – Najważniejsze to dobrze oszacować co można z tego zrobić. Na sprawne nikt nie liczy. Najbardziej wprawieni potrafili szacować kompletność komputera przez klepanie w bok obudowy i nasłuchiwanie.
– Łącznościowcy – zdecydowanie nieprzepadający za elektronikami „cyfrowymi” łącznościowcy i radioamatorzy kupowali w dużych ilościach drut nawojowy emaliowany, drut tzw. licę, a drut w bawełnianej koszulce, jeżeli tylko był porządny, brali na pniu. Nikt nie wiedział co z nim robili.
– Złomiarze – Kupują to, czego nie zdążą rozedrzeć elektronicy i łącznościowcy. Następnie udają się ulicę dalej, gdzie znajduje się skup złomu, po czym za przychody z tej inwestycji kupują w pobliskim sklepie trunki do 5PLN za butelkę.
– Dentyści/Chirurdzy – kupowali narzędzia medyczne po czym znikali.
– Artyści – Artyści kupowali wszystko. Instrumenty muzyczne i sprzęt remontowo-budowlany to norma. Jeden z artystów kupił 65 blaszanych uchwytów do kaloryfera. Sam później widziałem te uchwyty wkomponowane w dzieło „Sztuki nowoczesnej”. Jeden z nich, kupiwszy najpierw wieczka od solniczek a następnie druty do naprawiania tkanin powtykał jedno w drugie i pokazując to koledze powiedział: „O. popatrz, jeżyk! Będzie do przedstawienia!”. Nie chciałem wiedzieć jakie to przedstawienie.
Nakrętki od solniczek przyszły w ilości tak na oko 800 sztuk i zeszły na pniu. Trzy lata później pojawiły się solniczki. Bez zakrętek.
– Miłośnicy mody – „Są te kocyki z filcu, to poproszę sześć, będzie dla piesków! Tylko żeby tak nie drapały w tyłek jak ostatnio, bo znowu nie będę mógł usiąść przez tydzień!”.
A na końcu:
– Co dowieźli?
– ZNOWU KALESONY? Ile tym razem? Co? 18 palet!
Spoko luzik, już niedługo Prezes naszego kraju przywróci nam te stare dobre czasy, w których sam się wychował i wyrósł na największego przy wódce narodu od co najmniej tysiąca lat!